07.07 PIRALLAHI
Pirallahi - miasto na wyspie Artyom. Jadąc od strony Baku na jego miejscu widać szereg piaskowych bloków i wyciągi naftowe. Wjeżdżając do miasta można zauważyć, że lata świetności ma ono za sobą - obdrapane budynki, pokrzywione dachy i walące się ogrodzenia. Tylko w okolicy postoju dla marszrutek wieje optymizmem - jest kebab, bankomat, kilka sklepów w schludnym pasażu.
Kierując się drogę na północ dochodzi się do pola naftowego. Widok jak z postnuklearnych filmów - betonowe głazy pomiędzy wyciągami, bajora pełne brudnej wody, plastikowe torebki, buty i wypłowiałe ubrania ukryte w kępach zeschniętej trawy, na której ktoś wypasa krowy.
Idąc w stronę morza zostałem zaczepiony przez robotników z jednego z wyciągów.
-Priviet! - przywitałem się widząc ich zbliżających się w moją stronę.
-Priviet! Co ty tutaj robisz?! - zapytali z zaciekawieniem.
-Nic, oglądam pola naftowe.
-I co?
-Fajnie - uśmiechnąłem się - Ile ludzi mieszka w Pirallahi?
-Około 2 tysięcy - stwierdził jeden z nich.
-A jak sie żyje? - spojrzałem na nich z uwagą.
-Bezrobocie duże, za ZSRR było tu wszystko - praca, fabryki...
-No ale przecie dalej jest ropa - odparłem nieco zdziwiony.
-Kiedyś było więcej ropy i więcej pracy - usłyszałem od jednego szybką i zwięzła odpowiedź. Pożegnałem się i ruszyłem dalej w stronę przystani.
Gdy stanąłem na nabrzeżu podszedł do mnie policjant.
-Zdrastwujcie! - przywitałem się.
Cisza. Na migi pokazał mi, że chce zobaczyć zdjęcia. Gdy je obejrzał, powiedział "skasuj!". Skasowałem. Po chwili pojawił się jakiś cywil.
-Jesteś amerykańskim dziennikarzem? - zapytał.
-Nie, jestem turystą z Polski. Studiuję ekonomie.
-Visa! - przerwał rozmowę policjant. Dałem mu paszport, przekartkował go dokładnie i oddał. "Nie rób więcej zdjęć" wygestykulował i odszedł, nakazując odejść również mi.
Skierowałem się w stronę miasta, po drodze ponownie robiąc zdjęcia. Idąc chodnikiem zauważyłem po drugiej stronie ulicy wołającą mnie staruszkę.
-Panie dziennikarzu! wejdzie pan!
Za murem kilka metrów kwadratowych posesji na której stała komoda, a na niej wylegiwał się kot. Pod murem stała ławka, obok niej wisiał wyblakły plakat młodej dziewczyny, a trochę dalej leżało wiadro.
-Panie dziennikarzu, napisze pan w gazecie, niech wszyscy ludzie wiedzą, że tu nie ma wody, że muszę wodę wiadrem nosić!
Z jej ust płynęła litania skarg. "Nikt mnie nie słucha, płacę za mieszkanie, a wody nie ma! Nie mam prysznica ani wanny. Spojrzy pan!" wskazała na ciasna komórkę z miską i kranem
-To nie woda? - zapytałem patrząc na kran.
-Woda, ale jest tylko 3 razy w tygodniu - powiedziała wyciągając 3 palce przed moją twarz.
"Bieda panie, wszędzie trzeba płacić - w szpitalu, w aptece, a ja stary człowiek jestem, lekarstwa muszę brać". Mówiła, a ja spokojnie słuchałem. Niestety mój rosyjski nie pozwolił mi zrozumieć wszystkiego.
-A jak było za ZSRR? - przerwałem.
-Haraszo! Woda była, praca była, nie było takiej biedy w Pirallahi jak teraz. Przyjechałam tu pracować aż spod Moskwy!
-Nie może pani wrócić?
-Nie mam tam nikogo - odpowiedziała nieco smutna.
-A tutaj?
-Też nie.
Gdy staruszka przestała mówić ,obiecałem, że napisze w gazecie o Pirallahi i życząc jej zdrowia wyszedłem.
***
Baku-Pirallahi - 0,9AZN