Tytuł notatki odnosi się do przewoźników z tego nieciekawego miasta. Przez całą drogę na dworzec otaczał nas tłum bardzo nachalnych taksówkarzy, którzy proponowali nam dojazd do Qazvinu za kosmiczne pieniądze, twierdząc, że nie ma innego środka transportu. Jak się okazało był. Ale w sumie też nie do końca...
Na dworcu znaleźliśmy autobus jadący do Qazvinu. Za 3,5ch wygodnie usiedliśmy w autokarze i czekaliśmy na cel naszej podróży. I się doczekaliśmy...
Kierowca zatrzymuje autobus tuż przy bramkach na autostradzie i każe wysiadać. "Qazvin?" pytam się. "Yes". "Jaki Qazvin, mister, toż to szczere pole" tłumaczę mu po angielsku. Ale on niewiele zrozumiał i każe wysiadać. Zaczynam krzyczeć że chcę na taksówkę, bo zapłaciliśmy za bilet do Qazvinu a nie gdzieś na łąkę. Jeden z pasażerów nam pomógł tłumacząc moje słowa i kierowca wyciągnął w końcu z kieszeni całe 7000IRR. Rozjątrzył mnie. Zbluzgałem go po polsku tak, że aż się się zrobił cały czerwony ze złości. Zażądałem 2ch, na co on prawie nie skoczył do bójki. Więc zacząłem drzeć się jeszcze głośniej, co niestety nie poskutkowało. Wysiadając pokazałem mu wyprostowany palec i tak się pożegnaliśmy.
No cóż, trzeba sobie jakoś radzić. Przeszliśmy na drugą stronę autostrady, dowiedzieliśmy się w którą stronę do Qazvinu i zaczęliśmy łapać stopa. Bezskutecznie. Zatem podeszliśmy do patrolu drogówki, zapytaliśmy się czy na pewno tędy do Qazvinu, a oni na to że nas podwiozą. No to jedziemy:)
Chłopaki zawieźli nas na komendę, skąd ich koledzy wezwali taksówkę, która zawiozła nas do hotelu.