Nasz dzisiejszy cel to ruiny bizantyjskich miast zwane „Dead Cities”. Z samego rana idziemy na dworzec autobusowy. Postępujemy wg wskazówek podanych przez Lonely Planet.
W autobusie obok nas siedział młody Syryjczyk. Cały czas się uśmiechał. Wyciągnął wypasioną Nokię i szpanuje. Puszcza mi 50centa i parę innych znanych nut. No nieźle pomyślałem. Jedziemy w milczeniu obok siebie, a on mnie puka w ramię. Odwracam się. Patrzę na wyświetlacz jego telefonu, a tam filmik z egzekucji terrorystycznej. Zmroziła mi się krew w żyłach. To naprawdę taki dziki kraj!? A tu po chwili zaczęła grać wesoła muzyka, kat ze skazanym zaczęli tańczyć i się przytulać. Uśmiałem się z siebie strasznie. Bo naprawdę się przestraszyłem.
Wysiadamy na niby-przystanku w miejscowości Al-Ma'ara (lub inaczej Ma'ara an -Nu'man). Od razu zaczepia nas jakiś Arab. Jest chętny zawieść nas do Dead Cities za 200SYP. W tą i z powrotem. Elegancko:)
Jedziemy dosyć długo, przez pagórkowate bezludzie, gdzie oprócz asfaltowej drogi i czerwonego żwiru przemieszanego z kamieniami nie było naprawdę nic. Kierowca zapuścił jakąś kasetę i zaczął śpiewać. Rytm wybijał sobie ręką o dach. Jak przestał śpiewać to cały czas coś tam gadał do nas, a my tylko „Yes, yes, of course”.
W końcu dojeżdżamy. Serjilla. Parkujemy i wyruszamy na zwiedzanie. W jednym z bizantyjskich domów spotkaliśmy rodzinę pasterzy. Poczęstowali nas wodą i pochwalili się dubeltówką, którą zabili leżącego nieopodal węża. Trochę się wydygałem bo byliśmy w sandałach. Ale trzeba być twardym.
Budynki są zachowane dosyć dobrze. Najciekawsze jest to, że są one zbudowane z ogromnych bloków skalnych bez użycia zaprawy. Sufity podtrzymują łuki zbudowane w ten sam sposób. Po prostu kamienie układano na ścisk i dach się trzymał. Niesamowite jak oni to robili. I że to się trzyma do dziś!
Pomimo nieprawdopodobnego wprost żaru, w budynkach było chłodno, więc starożytni nie mieli wcale źle. Gorzej było ze mną bo miałem kaca i suszyło mnie niemiłosiernie. A wody mieliśmy tylko 2 butelki…
Kończąc naszą mini-ekspedycję natknęliśmy się na strażników, którzy skasowali nas 1,5USD za łeb. Co za pech...
Wróciliśmy z kierowcą tam gdzie się z nim spotkaliśmy pierwszy raz. Kupiliśmy colę i widząc kładkę nad drogą krajową, postanowiliśmy ją przebyć by złapać coś do Aleppo. Zatem podchodzimy bliżej. Nie ma schodów tylko równia pochyła. Pewnie dla inwalidów. Idziemy. A tu nagle mija nas motor. Za chwilę następny. I kolejne. Kładka dla motorów. W sumie przy takich cenach ropy (0,35PLN za litr!!!) to po co pedałować na rowerze.
Za 25SYP wracamy do miasta.