Geoblog.pl    dziadding    Podróże    Dziadding to Syria 2007    3 dni Orientu
Zwiń mapę
2007
20
lip

3 dni Orientu

 
Turcja
Turcja, Istambul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1491 km
 
Dzień 1
Rano koło 7 granica turecka. Trzeba skoczyć po wizy. 15USD wielokrotnego wjazdu ważna na miesiąc. Nie wiem jakim cudem, ale Francuzi nie musieli kupować.
Krótka odprawa i do Stambułu coraz bliżej. Jedziemy pociągiem, a za oknem autostrady, ogromne place budów, na drogach masa ciężarówek, ładne, nowopowstałe osiedla, meczety. Byliśmy zaskoczeni. Jak na zachodzie.
Koło 11 wylądowaliśmy w Stambule na dworcu Sirkeci. Wyruszyliśmy na poszukiwanie taniego hotelu w pobliskiej okolicy. Niestety jak dla nas cenowa masakra. Najtańszy hotel po ciężkich targach za 10 baksów. A w przewodniku było, że za 5 bez problemu. Nie spodziewaliśmy się takiego wzrostu cen w przeciągu dwóch lat.
Postanowiliśmy zgłębiać się coraz dalej, dochodząc do dzielnicy Sultanhamed. Tam znaleźliśmy hostel za 10EUR. Nocleg na dachu, ale darmowy dostęp do neta i śniadanie w cenie. Internet nas przekonał:) W końcu trzeba było wysłać te parę smsów, a jeden kosztował 1,2zł, więc się opłacało. Prysznic, zmiana odzieży i w drogę.
Muzeum Dywanów. Obecnie sklep, więc wejście za friko. Dywany jak dywany, jakieś szczególnie piękne nie były. Potem podeszliśmy pod Hagia Sofię i weszliśmy na teren pałacu Topkapi. Stwierdziliśmy, że oba zabytki odwiedzimy następnego dnia. Wybraliśmy się w stronę wybrzeża, drogą którą przyszliśmy. Na razie jakiegoś wielkiego klimatu orientu nie czuliśmy. Na trasie naszego przewodnika jako pierwszy był Yeni Cami (Nowy Meczet). I zrobił nas spore wrażenie. Wszystko w środku wyłożone ręcznie malowaną ceramiką. Widoczek niezły. Do tego pierwszy raz zobaczyliśmy babki w czarnych chustkach;)
Zaraz obok znajdował się Targ Egipski. Niezła faza jak się tam wchodzi po raz pierwszy. Prawdziwy wschodni targ, setki świecidełek, tkanin, przypraw. Wciągnęło nas. A do tego w przewodniku było napisane, że Wielki Bazar jest bardziej niesamowity.
Następny na trasie meczet – Meczet Sulejmana Wspaniałego. Duży, ładny, ale jakiś nie piorunująco piękny. Niedaleko łaźnie, potem uniwersytet z dużym placem przed bramą główną. Wszystko w tej orientalnej konwencji. Miło było popatrzeć. Ale zaraz dalej to co nas interesowało najbardziej. Wielki Bazar. Przed wejściem do niego zjedliśmy kebab za 3YTL, gdzie 1YTL to 0,8USD. A myśleliśmy, że Turcja to kraj kebabu i jest on śmiesznie tani. Zawiedzeni przekraczamy bramę targowiska. I zaczęło się to co mi się najbardziej tam podobało. Targowanie.
Sprzedawcy zachęcają do kupna naszym „Dzień dobry!”, namawiają, wyciągają ręce by nas złapać. Wystarczy się zatrzymać, zapytać o cenę i pomarudzić, że za drogo. Marudzenie i wielokrotne rezygnowanie z zakupu kończy się zbiciem ceny o mniej więcej 60%. Wszyscy mówią po angielsku więc problemu nie ma. Tak się podjarałem, że biegałem i targowałem się o wszystko, nic nie kupując:) Kuba kupując małą faję z tytoniem zbił cenę prawie 80%. No to po takiej zniżce już kupił:) Ja za chustę kosztującą 20USD dałem 8. Co prawda ten sprzedawca i tak zarobił na tym co najmniej dwa razy, ale chusta z Grand Bazar, to chusta z Grand Bazar.
Popodniecawszy się wystarczająco opuściliśmy największe kryte targowisko świata i zaszliśmy na turecką herbatkę za 1YTL. Kelner przyniósł nam małą szklaneczkę i 2 kostki cukru. Aha. Czyli to jest słynny turecki czaj.
Zmęczeni całodziennym chodzeniem wróciliśmy do naszej dzielnicy i usiedliśmy w parku z fontanną, który mieścił się między Błękitnym Meczetem a Hagią Sofią. Bardzo przyjemne miejsce. Był już zmierzch, mieliśmy wracać do hostelu, ale spotkaliśmy dwóch Polaków jadących do Indii, Wstąpiliśmy z nimi do Błękitnego Meczetu. Był czas modłów. Ciekawa sprawa. Sam meczet jest w środku przepiękny, tysiące zdobień, ceramika od podłogi po sufit. Nie można powiedzieć, ówczesny architekt wnętrz się postarał;)
Pogadaliśmy chwilę z chłopakami, wzięliśmy do nich mejla i poszliśmy spać na dachu. Byliśmy tak zmęczeni że zasnęliśmy momentalnie pomimo tego, że pod nami był bar z którego dobiegała głośna muzyka. Oczywiście turyści z zachodu nie żałowali pieniędzy na browara. My mogliśmy tylko o tym pomarzyć. Żeby zaoszczędzić na wodzie napełnialiśmy butelki w źródełkach. W przewodniku ostrzegali przed nią, ale nam się nic nie stało. Skoro tylu Turków ją piję, to chyba jest bezpieczna, nie?

Dzień 2
Rano poszliśmy trasą pierwszą z przewodnika. Oprócz dzielnicy, która wyglądała jak nowojorski Queens i meczetu, gdzie znajdował się jedyny w Turcji kawałek Czarnego Kamienia z Mekki, to nic godnego uwagi ona nie ukazuje.
Lądując przy fontannie cesarz Wilhelma II mieliśmy przed sobą perspektywę wejścia do Hagia Sofia i Pałacu Topkapi. Hagia Sofia z zewnątrz prezentowała się dosyć marnie i nie robiła na nas wrażenia. Płacąc 10YTL za wjazd nie byliśmy uradowani. Ale tylko do momentu gdy przekroczyliśmy bramę kościoła.
Kolana mi się ugięły. Potęga. To pierwsze co przychodzi do głowy. Czułem się przytłoczony jej rozmiarem. Najzwyczajniej w świece zabrakło mi słów. Po wyjściu mógłbym dopłacić jeszcze drugie tyle za to co widziałem. Nie umiem tego opisać. To trzeba po prostu zobaczyć. Koniecznie. I wejść na galerie. Wstęp jest bezpłatny (w przewodniku podali, że trzeba zapłacić za tą opcję). Ogromne mozaiki ułożone z kawałków o rozmiarach 1 na 1cm. I te dwa wielkie (10m średnicy) koła z arabskimi szlaczkami. Potęga islamu w całej okazałości. Patrząc na nie miałem ochotę zostać wojownikiem dżihadu. Serialnie.
Po zrobieniu kilkudziesięciu zdjęć i zwiedzeniu wszystkich zakamarków poszliśmy wydać kolejne 10YTL na Pałac Topkapi. Tutaj natomiast zobaczyliśmy bogactwo władców imperium osmańskiego. Sale pełne przecudnych zdobień, ogrody, zbiory biżuterii. Złoto, rubiny, szmaragdy. W ogromnych ilościach. A to wszystko nad wzniesieniem górującym nad Cieśniną Bosfor. Ci to mieli życie:) Za harem trzeba było zapłacić kolejne 8USD, więc już nie weszliśmy. Baliśmy się, że jeśli ceny w Syrii zmieniły się tak jak w Turcji to nam zabraknie pieniędzy w połowie drogi.
Wróciliśmy do hostelu, zostawiliśmy nawet aparat i poszliśmy na zakupy na Wielki Bazar. Potem wróciliśmy na neta i odpoczynek. Tak przyjemnie minął nam dzień 6:)

Dzień 3
Wstajemy wcześnie, schodzimy na śniadanie, jemy do oporu i wyruszamy na dworzec kolejowy Haydarpasa po drugiej stronie Bosforu. Prom kosztuje 1,5YTL i dopływa pod dworzec, ale my o tym nie wiedzieliśmy i wysiedliśmy koło dworca autobusowego Harem.
Dzięki temu mogliśmy trochę pozwiedzać azjatycką (geograficznie) część miasta. W sumie nic szczególnego tam nie ma, ale są fajne uliczki, które wyglądają jak z filmów o San Francisco. Pnące się w górę i spadające w dół z dziesiątkami poparkowanych pół na pół na jezdni i chodniku samochodów. Dochodzimy do naszego celu i jak zwykle mamy niebywałe szczęście. Biletów do Izmiru dzisiaj nie ma. Trzeba się wracać (w większości po górkę) na otogar Harem.
Harem - kilkadziesiąt kas różnych przewoźników, setki naganiaczy krzyczących „Ankara! Ankara!” albo „Izmir! Izmir!” z charakterystycznym akcentem. Po zakupie biletu za 30YTL (oczywiście po targach i chodzeniu od biura do biura oraz tłumaczeniu, że tamci nam oferują bilet za tyle i tyle) mamy jeszcze 2 godzinki wolnego. Idziemy do pobliskiego parku i siedzimy. Kontemplujemy upływa czasu. Harmonizujemy się z jego prędkością. W taki trans wpada się najczęściej w autobusach i pociągach na dalekich trasach, ale i tu się udało, zatem nie nudziliśmy się.
Wracamy na peron. Zapakowaliśmy bagaże. Zostało kilka wolnych miejsc więc naganiacz firmy Guzel Izmir darł się w niebogłosy. Dołączyłem się. Ale niestety nikogo mu nie nagoniłem. Autobus wyjeżdżał o 21:30. Zawsze uważałem, że jazda autobusem na długich trasach jest niekomfortowa i męcząca. I nie można się wyspać. A czekała nas ponad 10-godzinna podróż.
Jednak w Turcji wygląda to zupełnie inaczej. Nowy, klimatyzowany Mercedes. Dużo miejsca na nogi. Pomyśleliśmy „To jest standard, 600km za 24USD z Klimą!”. Zadowoleni siedzimy i rozkoszujemy się temperaturą 19st.C. A tu nagle podchodzi steward z wodą. Zamurowało nas. Steward w autobusie! Szok! Rozdał wodę. Za chwilę podchodzi z wodą kolońską. Tak jak pozostali pasażerowie nacieramy ręce i kark. Steward doszedł do ostatniego rzędu i co? Wracając spryskiwał podłogę jakimś płynem! I robił tak zawsze po zakończeniu obchodu! A czekały nas jeszcze ciastka, kawa, herbata, pepsi, mirinda. I melasę na sen mieli! Kiedy u nas sprywatyzują PKS-y…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 28.5% świata (57 państw)
Zasoby: 652 wpisy652 29 komentarzy29 722 zdjęcia722 30 plików multimedialnych30
 
Moje podróżewięcej
30.06.2024 - 19.07.2024
 
 
31.10.2023 - 03.11.2023
 
 
31.07.2023 - 11.08.2023