18.07 LIA
Mercedes, którym jechałem z Simonem zatrzymał się w małej wiosce Lia, pośrodku drogi między Jvari a Zugdidi. Kierowca postanowił umyć samochód na posesji krewnego. Gdy już wykonał swoją pracę razem z jego żona zostaliśmy zaproszeni do środka jednopiętrowego domu. Pokój był wprost ogromny - zbyt duży na tak małą ilość mebli. Na ścianie dywan, pod oknem pianino, w którym nie działała znaczna część klawiszy. Tuż obok zdjęcie gospodarza z papierosem w reku. Na przeciwległej ścianie przeszklona komoda na półkach, której stało kilka kompletów kieliszków i filiżanek.
Jego córka przyniosła na stół ogórki, smażone ziemniaki, chleb i karafkę wódki. Gospodarz nalał wszystkim. Po jego prawej stronie siedział mężczyzna w niebieskiej bluzie Adidasa, której trzy białe paski były mocno wybrudzone. W trakcie całego posiłku nie wypowiedział ani słowa.
Tuż obok niego siedział starszy mężczyzna bez czterech palców u prawej ręki. Papierosa wkładał między kikuta wskazującego palca a kciuk. To on inicjował toasty, które były długie i brzmiały jak litania - wypowiadał je jednym tchem bez zmiany tonu głosu.
Przy stole siedział jeszcze kierowca mercedesa wraz z żoną i córką gospodarza. Rozmowa toczyła się się po gruzińsku, tylko co jakiś czas ktoś zagadywał do nas po rosyjsku.
Gdy już wychodzili po ostatnim toaście gospodarz rzekł do mnie "Nie mamy pieniędzy, za to mamy wielkie serce" wskazując na ubogo zastawiony stół.