11.07 TELAVI
Telavi - senne miasteczko w Kakheti. Około 5 nad ranem zjeżdżają się handlarze na bazar warzywno-owocowy - arbuzy, brzoskwinie w cenie 2 USD za wiadro, bakłażany, ziemniaki, pomidory, czereśnie, ogórki.
-Skąd jesteś? - zagadnął mnie jeden ze sprzedawców.
-Z Polski, a ty? - odrzekłem.
Zaśmiał się i zaproponował żebym zdjął plecak i położył za jego stoiskiem. Miałem 3 godziny do marszrutki do Kvareli. Opowiadał o życiu w Gruzji. "Kiedyś w Telavi była fabryka skarpet, pracowałem tam z żoną. Fabrykę zamknęli wiec pojechałem do Moskwy, byłem taksówkarzem, zarabiałem sto dolarów dziennie!" Ostatnie zdanie powtórzył trzy razy. "A teraz widzisz, sprzedaję ziemniaki i arbuzy na tym bazarze... Płace za stoisko, a spójrz jaki to plac!" krzyknął wskazując na poorany koleinami kawałek ziemi, na którym stało kilkadziesiąt samochodów i straganów. "Za rok ma być asfalt" wymamrotał pod nosem.
Przez 2 godziny nie sprzedał nic.
-Co z tym zrobisz, jak tego nikt nie kupi? - zapytałem wskazując na kilkanaście arbuzów i trzy worki ziemniaków.
-Jak jutro nie pójdą to pojadę do Tbilisi.
-A masz tam miejsce na bazarze?
-Nie, rozłożę się na ulicy, nie ma z tym problemu. Sprzedadzą się, zawsze się tam sprzedają - powiedział już trochę żywszym głosem.