06.07 BAKU
Po wylądowaniu około północy na lotnisku w Baku procedura odprawy paszportowej i wyrobienia wizy trwała ponad dwie godziny. Przy wyjściu z terminala stali taksówkarze, którzy proponowali mi podwózkę do centrum za prawie 50 USD, postanowiłem więc iść piechotą. Gdy dochodziłem do pobliskiej autostrady zatrzymał się samochód.
-Dokąd idziesz? – zapytał siedzący w środku mężczyzna.
-Do centrum Baku.
-Wsiadaj.
Wsiadłem. Za kierownicą policjant. Zaczęła się standardowa rozmowa: skąd jestem, co robię w Azerbejdżanie itp.
-Gdzie cię wysadzić - zapytał mundurowy
-Nie wiem, gdzie chcesz.
-Masz gdzie spać?
-Nie, będę spał w parku – wskazałem ręką na przypięty do plecaka namiot.
-Chodź do mnie – zaproponował.
-No nie wiem...
-Nie bój sie, przecież jestem policjantem.
Zgodziłem się. Mężczyzna po chwili przedstawił się jako Camal (Dżamal), 29 lat, żona, jeden syn - Raul - tak jak jego ulubiony piłkarz.
-Palisz? - zapytał wyciągając papierosa.
-Nie.
-Aha, sportowiec – odparł zadumany.
06.07 QOBU
Okazało się, ze Camal mieszka nie w Baku, a w pobliskiej wiosce Qobu, około 20 km od stolicy. Typowa muzułmańska mała miejscowość - niskie domy, wysokie ceglane, lub betonowe ogrodzenia i metalowe bramy. Bramę do domu Camala otworzyła jego żona Aida. Zaprowadzili mnie we dwoje do pokoju dla gości - dostałem poduszkę, koc i słoik kompotu. "Poi!" powiedział Camal i oboje wyszli.
Camal obudził mnie o 9. Aida przygotowała śniadanie - jajka, kiełbaski, ser.
-Ile lat ma twoja żona? - zapytałem patrząc na jej młodą twarz
-22, tak jak ty.
-Jak ty zdobyłeś taką młodą dziewczynę? – zażartowałem. Wzruszył ramionami.
-U nas w Polsce ludzie mówią "za mundurem panny sznurem" - kontynuowałem rozmowę.
-Nieprawda - odparł - u nas nie lubią policji. Nazywają nas "mendy"
-Tak jak u nas - uśmiechnąłem się - jeszcze "psy".
-U nas też.
Po posiłku Camal zabrał Aidę do szpitala - od jakiego czasu bolała ją głowa. W tym czasie poszedłem zwiedzić wioskę i pobliski cmentarz. Zaczepili mnie taksówkarze na postoju:
-Co tu robisz?
-Nic, śpię u Camala – odparłem niedbale.
-Którego?
-Policjanta.
-Aha, menda! - stwierdzili zgodnie zaśmiewając się nieco szyderczo
Rozmowa ucięła się, poszedłem do meczetu i na groby. Gdy Camal wrócił zjedliśmy obiad. Potem przyszła sąsiadka.
-Byłam w 88 w Krakowie, piękne miasto – rzekła nieco z nostalgią.
-Tak, a po co? – zapytałem żywo zainteresowany.
-Handlowałam walutami.
Była tez 22 razy w Iranie. Miała wszystkie zęby w górnej szczęce złote - musiało się jej kiedyś powodzić. Naszej rozmowie przysłuchiwała się nie znająca rosyjskiego matka Camala - uśmiechnięta i pełna pogody ducha kobieta, która cały czas namawiała mnie na pozostanie na jeszcze jedną noc u nich w domu. W pomieszczeniu obok pokoju, w którym jedliśmy obiad, ojciec Camala prowadzi sklep spożywczo-przemysłowy
-To dobry biznes? - zapytałem go
-Dobry, mam dużo klientów, są pieniądze - ojciec był tak samo uśmiechnięty jak jego żona. Pokazał mi swoje towary. Gdy już oprowadził mnie po magazinie zagadnął:
-A jak jest w Polsce?
-Może być – wzruszyłem ramionami nie do końca wiedząc co odpowiedzieć - A w Azerbejdżanie?
-Teraz jest dobrze, bardzo dobrze - odparł z dziwnym blaskiem w oku.
Po południu pojechałem z Camalem do Baku. Zaproponował mi nocleg w jego mieszkaniu, które jest teraz puste. Zgodziłem się. Mieszkanie znajdowało się w pobliżu metra Mema Ecami. W środku nie wyrzucone śmieci, niedopite piwo, zgniły arbuz i opakowania po prezerwatywach o wdzięcznej nazwie "Revenge". Camal czasem poderwie jakąś dziewczynę i zabiera ją wtedy tutaj.
***
Wiza na lotnisku - 60EUR
1AZN=1,25USD