Iran zapadnie mi w pamięci przede wszystkim jako kraj niesamowicie gościnnych i pomocnych ludzi. Przechodnie potrafią nadłożyć trasy, tylko po to by zaprowadzić przybysza na autobus. Zewsząd można usłyszeć propozycję: weź mój numer, gdybyś miał jakieś problemy w Iranie to dzwoń, ja to załatwię.
Zaproszenia do własnych domów, z którymi spotykaliśmy się naprawdę często. Korzystaliśmy rzadziej, gdyż nie wszyscy nasi rozmówcy dobrze znali angielski, a spędzenie wieczoru na uśmiechaniu i pokazywaniu zdjęć nie jest atrakcyjną wizją.
Lepiej poznać kogoś na placu, skwerze, albo zwyczajnie na chodniku i móc z nim swobodnie rozmawiać – ludzie zaczepiali nas sami, zagadywali, czasami proponowali bezinteresowne oprowadzenie po mieście.
Powitania na ulicy, głównie „Hello mister!”. Pomimo, że ciągłe odpowiadanie „Hello!” robi się po dwóch tygodniach nużące, a czasami irytujące, to jednak trzeba docenić uprzejmość tubylców.
Tylko taksówkarze i przewoźnicy, uważający, że Europejczyk to idiota i zapłaci 10 razy więcej, nastręczali nam problemów, czasem doprowadzając nas do furii.
Iran to nie tylko ludzie – to także cudowne krajobrazy. Góry, stepy, namioty nomadów, stada owiec, opuszczone wioski, potoki dające życie pasmom zieleni pośród spalonej słońcem ziemi.
Nie można też zapomnieć o miastach – ciekawa architektura, bogato zdobione meczety, wprost buzujące energią bazary, które przemierza setki kupujących. Przyprawy, zioła, garnki, ubrania, mydło, warzywa, mięso, złoto, łopaty. Czasem przyjemny zapach brzoskwiń, a czasem smród rozkładającego się mięsa.
Urok wsi, gdzie byliśmy postrzegani na równi z przybyszami z kosmosu, którzy wędrują między zaparkowanymi samochodami i straganami z arbuzami.
Opuszczając Iran czułem się w pełni nasycony jego atmosferą. Może czułem nawet pewien przesyt. Ta podróż się skończyła. Jednak jak pisał Kapuściński „Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”.
Koniec wyprawy na centralnym o godz. 22.00. Po 35 dniach wróciłem do domu. W samym Iranie pokonaliśmy ponad 8600km. Średnia prędkość to ok. 14km/h:)
Na miejscu wydawaliśmy około 15USD dziennie - po 5USD na transport, jedzenie, spanie. Czasem jakieś extra wydatki. Wiza kosztowała 240zł - czas wyrobienia ok. 2,5 tygodnia. Na pobyt w Iranie + dojazd wydałem 1000USD
Czy było warto? Zdecydowanie tak. W razie jakichkolwiek pytań chętnie służę pomocą.
Przykładowe ceny (w rialach):
falafel - 4000/5000
chleb - 300
woda - 3000
chello kebab - 25000/35000
spaghetti w bułce - 3500
móżdżek barana w bułce - 10000
zam-zam cola 0,33 - 2000
coca-cola 1,5l - 8000
delster (piwo bezalkoholowe) 1l - 8000
Na koniec chciałbym podziękować:
Pawłowi Wądołowskiemu z Radia Białystok za zaangażowanie i opiekę nad stroną wyprawy;
Piotrowi Kotkowskiemu z Geozeta.pl, Marzenie Falkowskiej z Odyssei.pl, Lca.pl, Magazynowi Podróżników "Globtroter", Prezydentowi Miasta Łomża Panu Jerzemu Brzezińskiemu za promocję przedsięwzięcia;
Działowi Public Relations firmy Unilever SA za zupki i gorące kubki firmy Knorr;
Wszystkim znajomym którzy trzymali za mnie kciuki, za to, że trzymali kciuki;)