Z rana obudziła nas grupa kobiet uprawiająca fitness. Po porannej toalecie w szalecie miejskim poszukaliśmy jedzenia i internetu. Następnie taniego hotelu. Za 12ch/twin dostaliśmy pokój z wiatrakiem w hotelu bez nazwy. W każdym bądź razie znajduje się on na tej samej ulicy co Saadi Hotel i można go rozpoznać po szyldzie z 5 literami (Hotel) i numerem telefonu.
Na Shiraz trochę się napalałem - miasto poetów, wina i kwiatów - Paryż Wschodu. I trochę się rozczarowałem. Może i Paryż Wschodu, ale raczej w senie wkładu w tamtejszą kulturę.
Wszystkie atrakcje, które wymienia przewodnik LP nie robiły nas nas większego wrażenia (jednak trzeba zwrócić uwagę na odmienne niż w pozostałej części kraju zdobnictwo niektórych budynków). Po Esfahanie nie zaskoczy nas chyba żadna architektura w tym kraju. Pomimo to, jeśli miałbym wybrać miejsce w Iranie w którym miałbym zamieszkać to byłby to Shiraz.
Idealna temperatura (przez parę minut nawet kropił deszcz). W razie upału, w mieście znajduje się dużo zieleni - parki, ogrody, trawniki. Jest gdzie się skryć przed ewentualnym słońcem. Do tego lekko europejska atmosfera - parę biurowców, liczne neony, młodzież w ciuchach prosto z Europy. Idealny mix dwóch cywilizacji. Jeszcze nie Zachód, ale też nie Iran. Ład i porządek, a jednocześnie tutejsza spontaniczność.
Wieczorem w parku poznaliśmy młodego aktywistę, wydawcę podziemnej gazety na uniwersytecie w Shirazie. Swoją walkę z systemem zaczął 5 lat wcześniej w Teheranie, jednak po uzyskania tytułu licencjata wydalono go z uczelni. Swoje artykuły zaczął pisać w mieście narodzin poety Hafeza, a teraz, po dwóch latach przerwy postanowił dostać się na studia II stopnia. Wspominał o aresztowaniach, jakie dotknęły jego znajomych - najczęściej kilkumiesięczne wyroki, ale zdarzały się też dłuższe odsiadki. On na szczęście uniknął tego typu nieszczęścia i dzięki temu wciąż aktywnie walczy. Z nadzieją, że coś się w tym kraju zmieni.