Z Qeshm dwoma taksówkami dotarliśmy do Laftu. Znaleźliśmy sklep, kupiliśmy wodę i zaczęliśmy szukać cienia. Rozłożyliśmy karimaty. I leżeliśmy.
A leżąc mogliśmy czuć strużki potu, które spływały po naszym ciele. I łączyły się w coraz większe strugi. Aż w końcu na naszym ciele nie było żadnego suchego miejsca...
O 13 nie wytrzymałem nudy. Idę się przejść. Wziąłem aparat. Za około 45 minut wróciłem z kilkoma fotkami i butelką wody. Dłużej nie dałem rady. 50st i wilgotność na poziomie 100%. Masakra. Bez żartów. Ciężko to opisać, ale:
Wyobraźcie sobie, ze metalowa krata, która od samego rana jest w cieniu jest w dotyku gorąca... Wyobraźcie sobie, że kupiona 1,5l butelka lodu (w Iranie sprzedaje się zamarznięta wodę) po 20 minutach zamienia sie w płyn...Wyobraźcie sobie, że ziemia jest tak nagrzana, że o godz. 23 z kranu leci gorąca woda, a o godz. 7 rano, ta sama woda jest wciąż ciepła...
Niedługo po moim powrocie podjechało do nas dwóch chłopców na motorach, którzy radzili się nam przenieść na zadaszony dziedziniec meczetu. Tak też zrobiliśmy. Tam trochę wiało. Ale wiatr na pot nie pomagał...
Siedząc pod meczetem obserwowaliśmy mężczyzn zbierających się na modły. Turbany i galabije - sunnici, co zresztą można było wywnioskować po strzelistym minarecie.
Niektórzy staruszkowie przyjeżdżali na motorach w białych t-shirtach i spódnicach. Na głowie turban i okulary - Havana za zdjęć.
Około 18 ulice powoli zaczęły zapełniać się ludźmi. Zatem zostawiliśmy bagaże i wyruszyliśmy na obchód. Laft nie wygląda jak Iran - bardziej przypomina Afrykę lub Karaiby. Można tu poczuć odmienną kulturę niż w pozostałej części kraju. Kobiety noszą czadory w kolorowych, kwiecistych wersjach. Niektóre kobiety - to mężatki - zakładają dziane lub wykonane ze skóry maski. Tubylcy trudnią sie rybołówstwem - sami budują kutry, którymi wyruszają na polowy. Gdyby nie pogoda z pewnością zostalibyśmy tu dłużej.
W trakcie wędrówki zaczepił nas mężczyzna na motorze. Po krótkiej rozmowie zadeklarował, że pomoże znaleźć nam nocleg. Pojechaliśmy pod meczet, gdzie nasz znajomy porozmawiał z pewnym starszym mężczyzną, po czym udaliśmy się do jednego z budynków na wybrzeżu. Budynek był prawdopodobnie rządowy, gdyż na jego szczycie powiewała irańska flaga, a w środku znajdowały się portrety Chomeiniego i Khameiniego.
Miejsce było nadspodziewanie przyjemne: dostaliśmy prysznic i pokój, w którym znajdowała sie wiatrowa wieża (wiatrowa wieża służy do łapania wiatru i wprowadzaniu go do pomieszczenia).
Wieczór spędziliśmy na opowieściach o naszej podróży i pokazywaniu zdjęć. Podjechaliśmy jeszcze do sklepu po fasolę w puszcze i pepsi dla naszego dobroczyńcy. Odwiózł nas swoim motorem z powrotem, po czym się pożegnaliśmy.
Prysznic i pranie były udręką z powodu temperatury wody, o której pisałem parę akapitów wyżej.