Minibus z Qom kosztował 7000IRR. Jednak busy odjeżdżają z głównego terminalu, a postój busików do Kashanu, podany w LP, już nie istnieje. Na nocleg wybraliśmy Golestan Hotel za 15ch/twin ze śniadaniem (bardzo marnym).
Popołudnie spędziliśmy na bazarze - jest on bardzo klimatyczny z ciekawymi sufitami. Jeśli popytać sprzedawców, można dostać namiary na osobę, która za 1ch/os otwiera drzwi na dach. To co można zobaczyć, z pewnością jest warte tych pieniędzy.
Zbierając się do opuszczenia bazaru spotkaliśmy czterech Polaków, którzy przyjechali do Iranu samochodem. Pogadaliśmy 15 minut, głównie o smakach tutejszego piwa bezalkoholowego. 6 facetów i takie tematy... Pokazali nam zdjęcia z gór w okolicach Masuleh, gdzie pośród rozbitych namiotów krążyły kobiety bez chust, a mężczyźni zapraszali naszych rodaków na whiskey. Jako że mieli samochód, to zatrzymywali sie w wielu wioskach, gdzie często spotykali naćpanych wieśniaków na chwiejnych nogach, którzy krzyczeli do nich z daleka: "Hello my friend!"
Wieczorem jak zwykle udaliśmy się na miasto w poszukiwaniu czegoś do jedzenia i jak zwykle poznaliśmy jakichś Irańczyków. W barze z koktajlami mlecznymi zaczepił nas Ali. Jak się okazało Ali jest bokserem i handluje dywanami. Rozmowa rozkręciła się gdy Ali dowiedział się, że studiuję ekonomię. Od razu zaproponował mi eksport jego dywanów do Polski. Powiedziałem, że pomyślę, zobaczę jakie są cła i koszty transportu. Ali zadowolony umówił sie z nami na następny dzień (na piątek - muzułmańską niedzielę) na spotkanie. Obiecał wziąć samochód i obwieźć nas po mieście. Odprowadził nas do hotelu, w między czasie wylewając stosy pomyj na irańskich kierowców: że są zwariowani, jeżdżą niebezpiecznie i uważają sie za kierowców rajdowych.
Nocą w hotelu Adam zapoznał się z pewnym Czechem, który podróżował po Iranie ze swoim krajanem. Na następny dzień mieli umówionego jeepa na pustynie, w którym były dwa wolne miejsca. Akurat dla nas:) Mieliśmy się spotkać następnego dnia o 13.30.