Tuż pod naszym hotelem spotkaliśmy nauczyciela angielskiego, który zaprowadził nas na dobry i tani kebab. W drodze chwalił się synem, który studiuje i uwielbia wspinaczkę. Pokazywał jego zdjęcia z Demavendu. Sam natomiast w wakacje pracuje jako przewodnik i proponował nam wyjazd jego samochodem nad Morze Kaspijskie.
Po obiedzie rozstaliśmy się i po paru minutach zaczepił nas kolejny starszy pan, tym razem handlarz dywanów o imieniu Mehraz. Zapraszał nas na faję wodną. Gdy zastanawialiśmy się nad jego propozycją, mijali nas ludzie, którzy kilkanaście metrów dalej przekraczali bramy meczetu. "To może pójdziemy najpierw na modły?". "Czemu nie? Chodźmy!" odpowiedział dziadek i po chwili byliśmy już w łazience gdzie obmywaliśmy nogi, ręce i twarz. Następnie weszliśmy do głównej sali, gdzie otrzymaliśmy kamyk do modlitw.
Modły trwają ok. 15 minut. 3 razy powtarzany jest ten sam układ ruchów składający się z 3 części. Najpierw stoją. Później opierają ręce o kolana i pochylają głowy. Potem klęczą i dotykają głową owych kamyczków, które leżą na ziemi. I tak 3 razy. Takie modły odbywają się 3 razy dziennie. (Sunnici modlą się 5 razy dziennie, Irańczycy są szyitami).
Nasz towarzysz na pytanie jak często się modli odpowiedział, że tylko wtedy gdy ma na to ochotę. Modli się tylko o zdrowie. Póki co skutecznie - nigdy nie był w szpitalu.
Po modlitwie udaliśmy się do chaykuneh - ciężko to przetłumaczyć na polski, po angielsku mówi się "teahouse". W takim miejscu wszyscy palą qalyan, czyli faję wodną i leniwie popijają herbatę. Co ciekawe nie rozpuszczają cukru w filiżance, a kładą jego kostkę na język i dopiero popijają herbatą.
My oczywiście wtopiliśmy się w otoczenie. Bywalcy lokalu momentalnie zaczęli nas zasypywać pytaniami, które tłumaczył na angielski nasz przyjaciel. Po wypaleniu sziszy opuściliśmy lokal i pożegnaliśmy się panem Mehrazem Parvarem.
Było już ciemno, a my zgubiliśmy się w mieście, wychodząc na obszar poza zasięgiem naszej mapy. Na szczęście dwóch Irańczyków zaproponowało nam podwózkę swoim samochodem pod Błękitny Meczet. Na końcu dodali oczywiście "thank you mister"...
Meczet otacza ładny dziedziniec, na terenie którego toczy się nocne życie. Gdy usiedliśmy by zjeść kilka brzoskwiń, dosiadł się 15-latek z mocnym zarostem i szlifował na nas swój angielski.