Nie bez przesady. Najpierw udaliśmy się do armeńskiej dzielnicy o nazwie Jolfa by zobaczyć Katedrę Vank. Niestety wejście od 15, zatem zakotwiczyliśmy w pewnej restauracji, a po jedzeniu przenieśliśmy się do kawiarni. Kawiarnie to w Iranie rzadko spotykane lokale, a Adam jest fanem tego napoju, więc spędziliśmy tam całkiem sporo czasu. Miły kelner, niezła muzyka. Prawie jak w Europie.
Wejście do Katedry Vank kosztuje 3ch - wydaje się dużo, szczególnie gdy ujrzy się zewnętrzną fasadę. Dopiero wchodząc do środka cena za bilet wydaje się śmiesznie niska. Widząc te kilkadziesiąt scen przedstawiających życie Jezusa oraz niektóre historie biblijne byliśmy zachwyceni. Jeden z piękniejszych kościołów jakie widziałem w życiu. Obowiązuje zakaz zdjęć, ale zawsze można go złamać;)
W cenie biletu jest również wstęp do muzeum. Zbiory ikon, rzeźb, wystawa upamiętniająca rzeź Ormian w Turcji. Oraz włos o szerokości 0,1mm, na którym wyryto pierwsze zdanie napisane alfabetem ormiańskim. Dokonano tego diamentowym długopisem dwadzieścia razy cieńszym niż ten włos. Widok przez mikroskop.
Wracając z Jolfy zatrzymaliśmy sie nad mostem Si-o-Se Pol (Most 33 Łuków). Warto cyknąć mu kilka fotek, gdyż jego otoczenie pozwala na ciekawe kompozycje.
Pałac Hasht Behesht był zamknięty, zatem zobaczyliśmy go z zewnątrz - otacza go całkiem przyjemny ogród. Natomiast Madrasa Chahar Bahg (30000IRR) to budynek ładnym i chyba nic poza tym.
Wybraliśmy się także do meczetu Jameh, który jest średniowieczną budowlą, a przez swój brak zdobień przypomina bardziej zamek, niż świątynię Allaha.
Po wizycie w meczecie wróciliśmy do hotelu, trochę się odświeżyliśmy, następnie zjedliśmy po falaflu i udaliśmy się na Plac Immama nawiązać nowe znajomości.
Usiedliśmy na jednej z kilkudziesięciu ławek na placu. Po kilku minutach przysiadło się do nas dwóch studentów języka angielskiego. Ja byłem w kiepskim humorze z powodu odcisków na stopach, więc Adam prowadził z nimi rozmowę. Zaczęło się od żartów o pedałach, a skończyło na istocie rodziny w społeczeństwie Iranu.
Rodzina jest dla każdego Irańczyka najwyższą wartością. Z rodziną spędza się wolne chwile. I rzeczywiście - wieczorami i w święta parki pełne są piknikujących ojców i matek z dziećmi. Mężczyźni i kobiety, którzy nie założyli własnej rodziny bez względu na wiek żyją z rodzicami (i to nie tylko z pobudek ekonomicznych). Opinia rodziców jest bardzo ważna, pożądane jest, aby spotykać się z ich aprobatą.
Chłopcy zapraszali nas na nocleg do siebie, ale że mieliśmy opłacony hotel, a ich domy znajdowały się na przedmieściach, grzecznie podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się.
Wyruszyliśmy na poszukiwanie nowych znajomych. Najlepiej płci żeńskiej. Udało się. Zaprosiło nas 5 dziewczyn z Teheranu, które siedziały w kręgu. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Śmiechy, żarty, pamiątkowe zdjęcia. Zabawę przerwał policjant, który interweniował na prośbę pewnego brodatego mężczyzny. Nakazał nam rozejść się, co posłusznie uczyniliśmy.
Jednak problemom nie było końca. Po kilkudziesięciu sekundach podbiega policjant z owym mężczyzną, i nakazuje nam pokazanie zdjęć w aparacie. No to pięknie. Za zdjęcia z kobietą pójdziemy na dołek, i nie wiadomo czym to się skończy.
Najpierw próbowałem rżnąć głupa i pokazywałem fotki z poprzednich dni. Na co policjant coraz bardziej się denerwował. W końcu wyrwał mi aparat z ręki i sam zaczął szukać zakazanych zdjęć. Na szczęście nie umiał obsłużyć mojego Pentaxa, więc delikatnie wyjąłem mu go z dłoni i powiedziałem że zaraz mu te zdjęcia pokaże.
Wykasowałem folder z całego dnia. Przepadły zdjęcia z Vank, mostu, meczetu Jameh. No ale lepsze to, niż ewentualne problemy. Karta była "czysta".
Dla upewnienia się wezwano stojącego w pobliżu fotografa, który potwierdził brak nieetycznych zdjęć, zatem pośpiesznie oddaliliśmy się od problemów. Myślę, że trzeba zaznaczyć fakt, iż fotograf był po naszej stronie, a także przechodnie z dezaprobatą kręcili głowami widząc całe to zamieszanie. Gdyby nie skarga brodatego mężczyzny, obyłoby się bez kasowania cennych fotek.